Dziennik pokładowyWWOWWO w ITWysoko wrażliwy psycholog

Hello World!

Hello World!

To dziwne uczucie – tworzyć coś znów (niemalże) od zera. Tych „cosiów” jest sporo. Tworzę stronę internetową. Nowe blogowe wpisy. I siebie samą. Pierwsze słowa tej historii to: Hello World!

Z końcem zeszłego roku zawiesiłam działalność gospodarczą. To nie była prosta decyzja. Była jednak konsekwencją innych decyzji, podjętych wcześniej.

Wcześniej zamknęłam prowadzonego przez 10 lat bloga. Rzuciłam studia podyplomowe. Zadbałam o swoje zdrowie. Zmieniłam zawód.

Pożegnanie z poradnią

Może to była tylko atmosfera w tej placówce, w której pracowałam. Może to kwestia chaosu, jaki był na studiach. A może po prostu miałam dość inwestowania czasu, pieniędzy i zdrowia w coś, co nie przynosiło ostatecznie finansowej stabilizacji.

Psycholodzy czytający ten wpis wiedzą, o czym mówię. O latach studiów magisterskich, a potem podjęciu nauki w wybranej szkole psychoterapii. O ciągłym płaceniu – za studia, za szkolenia, za superwizję, za staże. O pracy w tygodniu i nauce w weekendy. I o średnich zarobkach na start – chyba, że ma się odrobinę szczęścia.

Tyle doświadczeń wspólnych. Uzupełnię je o swoje własne: praca na NFZ z bojami o zapewnienie sobie między kolejnymi pacjentami przerwy na jedzenie i skorzystanie z toalety. Trudności z dogadaniem się z superwizorami i przełożonymi. Brak sensownego wdrożenia do pracy. Chaos na uczelni. Brak wsparcia w sytuacji, gdy próbowałam kontynuować pracę i naukę pomimo pogarszającego się stanu zdrowia.

Mam chwile, które mile wspominam. Koty biegające wiosną po sali, w której prowadziłam terapię grupową. Rozmowy z koleżankami i kolegami z pracy. Dwa treningi psychologiczne, które były konieczne do certyfikacji. Jeden z nich realizowałam za własne pieniądze w TROPie, spełniając swoje marzenie o szkoleniu w tej firmie.

Najmilej wspominam rozmowy z pacjentami. To od nich w tej pracy nauczyłam się najwięcej.

W pewnym momencie poczułam jednak, że coś jest mocno nie tak. Wracam do domu, idę spać. Wstaję, robię sobie jedzenie, jadę do pracy. W wolnym czasie, gdy ogarnę wszystko, co potrzeba ogarnąć w domu, nie mam już ochoty na nic. Nie chcę widzieć się z ludźmi. Nie chcę iść na spacer. Chcę tylko przetrwać.

Kiedy złożyłam wypowiedzenie, zaczęłam powoli wracać do życia. Musiało jednak minąć kilka miesięcy, zanim zaczęłam szukać pracy na etat.

Przekleństwo wysokiej wrażliwości

Jestem osobą wysoko wrażliwą. Dostrzegam więcej i przetwarzam bodźce głębiej niż ok. 70-80% społeczeństwa. To ogromna zaleta w pracy terapeuty. A zarazem przekleństwo.

Podejrzewam, że właśnie ze względu na wysoką wrażliwość bardzo mocno wkurza mnie spotkanie z niesprawiedliwością, obojętnością, bezsilnością, głupotą. Zarówno moje doświadczanie, jak i doświadczanie przez innych ludzi tych stanów jest czymś, z czym średnio sobie radzę. Nadmierny poziom empatii sprawia, że bardzo chcę pomóc. Żeby to „oswoić”, potrzeba czasu i przyjaznego środowiska.

Patrząc wstecz widzę, że zarówno na uczelni jak i w pracy doświadczałam podejścia „systemowego”. Swoistej urawniłowki zakładającej, że albo nauczę się tych umiejętności w ramach nieprzyjaznego systemu, albo odejdę. W swojej wysokiej wrażliwości doświadczyłam dwóch stanów w ramach tego systemu. W pierwszym próbowałam walczyć z wiatrakami; w drugim zaczęłam dopasowywać się tak, by się nie wychylać. By przetrwać.

Gdyby nie problemy zdrowotne być może wciąż bym siedziała na niewygodnym krzesełku za starym biurkiem i złorzeczyła na zacinającego się laptopa. Być może wciąż dojeżdżałabym kilkanaście kilometrów do pracy by każdego dnia wściekać się na brak miejsc parkingowych, a czasem również na koleżankę, która okazjonalnie bez pytania zajmowała pokój, w którym miałam pracować. Wysoko wrażliwi są w stanie wiele znieść. Ja byłam w stanie wiele znieść – tłumacząc sobie swoje frustracje własnymi deficytami, a dalsze trwanie w pracy koniecznością udowodnienia sobie, że dam radę.

Wydarzyło się jednak trzęsienie ziemi. Diagnoza, która wymagała zaangażowania w dalszą diagnostykę i w leczenie. Takiego zaangażowania, na które praca w sztywnych godzinach, w dość oddalonym od miejsca zamieszkania miejscu mi nie pozwalała. Chyba, że zgodziłabym się na każdą wizytę u lekarza brać dzień urlopu…

Tylko jak wtedy odpocząć, by pomagać innym? Jak znaleźć siły, by samej przejść trudnie chwile i pracować dalej, bez szkody dla pacjentów?…

System wypluł mnie podobnie, jak wchłonął ileś miesięcy wcześniej. Bez sentymentów. Bez jakiegokolwiek wsparcia, dostrzeżenia, wręcz ze zdziwieniem, że jako pracownik czegoś wymagam. Że coś mi nie pasuje. Przecież inni jakoś się odnajdują, jakoś sobie radzą…

Długo wydawało mi się, że zmiana ścieżki zawodowej to moja porażka i że gdybym jeszcze zacisnęła zęby, to jakoś bym dała radę… Teraz wiem, że zmiana była aktem ogromnej odwagi i walki o siebie samą.

Od psychoterapeuty do developera

Odchodząc z poradni nie miałam pomysłu na dalsze działanie. Moje myśli krążyły między copywritingiem, tłumaczeniami, próbą zaczepienia się w innej poradni a zrezygnowaniem z czegokolwiek, co było mi bliskie i pójściem do lokalnego marketu na kasę.

Z tyłu głowy miałam swoje doświadczenia w tworzeniu i prowadzeniu stron internetowych. Na przeszkodzie stał fakt, że nie wierzyłam w siebie i w to, że mogę mieć jakieś umiejętności, które gdzieś się przydadzą. Ot, mentalny bagaż wyniesiony z pracy w systemie.

Pierwsze CV wysłałam przed operacją, dla zabicia czasu. Przygotowałam je z pomocą kumpli siedzących w branży IT. Wyeksponowałam swoje doświadczenie z tworzeniem stron www na WordPress – niewielkie, ale jednak wystarczające, by próbować swoich sił.

Pracę zaczęłam po niecałych 8 tygodniach od wysłania pierwszego CV, przeżywając w tym czasie wielokrotnie mniejszy lub większy szok. Szok, że mam tyle rozmów o pracę. Szok, że osoby rekrutujące pracowników odzywają się na Linkedin. Szok, jakie są oferowane wynagrodzenia. Szok, że mogę pracować zdalnie! Wreszcie – szok, że ostatecznie mogłam wybierać między ofertami osób, które chciały mnie zatrudnić na koniec rekrutacji.

Zupełnie inny świat od tego, z którego dopiero co wyszłam.

Na czas rekrutacji zbierałam się w sobie. Pracowałam nad sobą, by móc mentalnie dorosnąć do nowych wyzwań. By pokazać siebie taką, jaką chcę być. Z tyłu głowy wciąż jednak byłam człowiekiem, który był małym, nic nie znaczącym trybikiem w systemie. Kimś, kto wciąż najwyżej na liście priorytetów miał: „przetrwać”.

Pierwsze miesiące pracy to była wewnętrzna walka. Zmaganie, by w sytuacji problemów zdrowotnych zmieniać spojrzenie na siebie. By dojrzewać do pracy zespołowej. By na nowo nauczyć się dzielenia się spostrzeżeniami czy proszenia o pomoc. Moja wiedza o kodowaniu rosła, lecz długo nie wierzyłam, że moje umiejętności wystarczą. Bałam się wyzwań. Na szczęście i na tę zmianę zapracowałam.

Wspólnym wysiłkiem – moim i zespołu – jestem teraz częścią czegoś większego. Uczę się ujawniać swoje trudności, korzystam z asertywności i przyjmuję asertywność innych. Czuję się w nieco większym stopniu niż jako terapeuta dostrzeżona i usłyszana. Czuję też, że mój głos jest częściej słyszany.

O dziwo, jako Junior WordPress Developer mam więcej przestrzeni do rozwoju osobistego. Nauczyłam się planować zadania, stawiać sobie konkretne cele, zrzucam bagaż poczucia bezsilności.

A co najważniejsze: po pracy mam jeszcze ochotę na to, by coś robić. By się z kimś spotkać, zadzwonić do kogoś, obejrzeć film, szydełkować albo robić bransoletki z koralików. Mam też czas, by zajmować się swoim zdrowiem – z pozytywnym skutkiem.

Hello World!, czyli Witaj (nowy) Świecie

Jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, nim w pełni osadzę się na nowym stanowisku pracy. Marzę o tym, by za pół roku czuć się bardziej częścią świata IT niż tych światów, w których do tej pory się obracałam.

Na ten moment cieszę się, że wycisza się we mnie długo odczuwany żal. Żal do systemu i do ludzi w systemie. Wciąż trochę wierzę, że gdyby wykazali się inną postawą, ja być może wciąż pracowałabym jako terapeuta.

Wypluwając mnie system postawił mnie pod ścianą. Zostawił bez wielu zasobów i bez źródła pieniędzy. Mimo trudnej sytuacji znalazłam w sobie wystarczające zasoby, by przestać pod nią stać. By nie użalać się nad sobą, do czego miałam prawo. By pójść inną drogą.

Z zadziwieniem przyglądam się temu, co pojawiło się w miejsce tamtej przerażającej pustki. To praca, w której się rozwijam. Miewam lepsze i gorsze dni, jednak mam w sobie chęć pracy nad sobą, by tych dobrych dni było więcej.

A zatem…

Hello World! Witaj (nowy) Świecie!

A jeśli ciekawi Cię, jak wygląda przebranżowienie w praktyce, polecam wpis o maratonie pracy na etat i nauki.

Udostępnij

O autorze

Wysoko wrażliwa web developer w mniej-wrażliwym świecie.