Jeszcze półtora miesiąca temu byłam w panice. Potem przyszła rezygnacja. Dziś jestem w zupełnie innym miejscu. Minęło kilka produktywnych tygodni.
Punktem wyjścia dla tego wpisu są wydarzenia z początku marca i likwidacja mojego stanowiska w firmie. Ponoć całego działu, choć trudno mi jest powiedzieć, jak to wyglądało dokładnie. Dzień po otrzymaniu wypowiedzenia miałam już wyczyszczony komputer służbowy i jedyne, co do mnie docierało, to nieliczne ploteczki, z których trudno było wysnuć więcej wniosków.
Tryb lewopółkulowej paniki
Sprawy przebiegły tak szybko, że poczułam się, jakbym była roślinką którą ktoś wyrwał z korzeniami i tak zostawił. Dwa dni później byłam na pogrzebie bliskiej mi osoby. Do żałoby dołączył szok związany z wypowiedzeniem. W tym wszystkim zaczęłam szukać pracy i ostatkiem sił ogarnęłam naukę na bootcampie, kończąc ze 100% ukończonych zadań i ogromnym zmęczeniem.
Po kilku tygodniach działania w stylu „business as usual” posypałam się, o czym pisałam we wpisie „Nagłe zmiany – przemyślenia po utracie pracy„. Moja lewa półkula domagała się ode mnie natychmiastowych działań – czyli dokręcenia śruby. Wysyłania jeszcze większej liczby CV, networkingu mającego na celu dotarcie do jak największej liczby rekruterów, pukania do różnych drzwi. Robienia tego, co nie działało, co generowało jeszcze więcej stresu.
W jednym miejscu przebiłam się przez pierwsze rekrutacyjne sito i usiadłam przed testem. Test nie był super trudny. Ja jednak weszłam w stan paniki. Zaczęłam płakać i po kilkunastu minutach siłowania się z kodem odpuściłam.
Dotarło do mnie, że jestem jak puste naczynie, z którego nie da się nic nalać. Lewa półkula co prawda dopominała się konkretnych działań, ja jednak pozwoliłam sobie pójść drogą tego, co podpowiada mi intuicja, a nie logika, i po prostu odpocząć.
W poszukiwaniu domknięcia
Wspomniałam o poczuciu bycia rośliną, którą ktoś wyrwał z korzeniami. Długo nie potrafiłam pozbyć się tego odczucia. Brakowało mi jakiegoś domknięcia, być może dłuższej rozmowy z kimś z firmy.
Na początku marca czułam, że zawalił mi się świat (w końcu właśnie straciłam pracę) i próbowałam dokończyć ważne dla mnie sprawy, które wymagały działania tu i teraz. Może więc był to kiepski moment na rozmowę. Poza tym, czy rozmowa cokolwiek by wniosła? Czy byłabym w stanie rozmawiać zastanawiając się jednocześnie, jak pozbierać się po pogrzebie?
Znając siebie zebrałabym się w sobie i była najbardziej rzeczowa, jak się da. Mam już doświadczenie w działaniu w kryzysie. Pewnie bym później mocno tę mobilizację odchorowała.
Teraz jednak już się nie dowiem, co by było, gdyby pojawiła się przestrzeń na dłuższą rozmowę. Gdybanie mogę odłożyć więc do szuflady.
Wtedy, chcąc zadbać o siebie i swoje emocje zrobiłam coś, co mi bardzo pomogło – odcięłam się od innych niż oficjalne kanałów komunikacji z firmą. Poprosiłam znajomych, byśmy na razie nie rozmawiali ze mną na ten temat. To pozwoliło mi zająć się sobą, przeżyć żałobę na tyle, by wrócić do działania, oraz spojrzeć na różne sprawy z innej perspektywy.
Wciąż potrzebuję jakiegoś domknięcia i wciąż mam w sobie nieokreśloną pustkę. Dochodzę jednak do wniosku, że najlepiej będzie skupić się na własnym działaniu – tak, aby tę pustkę urządzić po swojemu.
Dopuścić do głosu intuicję
Po najtrudniejszym okresie przyszła mobilizacja i działania, które pomogły mi dojść do siebie. Początkowo trudno mi było zabrać się za cokolwiek, nawet za kodowanie. Postanowiłam nadrobić więc zaległości konferencyjne. Uzbroiłam się w szydełko i zapas włóczki. I słuchałam.
Potem przyszedł czas na ćwiczenia, medytacje, ceremonialne parzenie kawy po wietnamsku. Rozmowy, spotkania, czasem wyjścia na meetupy. Zakup planszówek i rozgrywki, między innymi w Pędzące Żółwie.
Minęło kilka tygodni, odkąd moja prawa półkula zarządza moim czasem i jest ze mną zdecydowanie lepiej. Co prawda lewa półkula świrowała, marudziła, generowała sporo obaw, ale wreszcie uspokoiła się. Wrócił uśmiech, a nawet śmiech całą sobą. Zaczęłam się lepiej wysypiać. Poziom stresu zredukowałam na tyle, że mogłam pomyśleć, co dalej. W efekcie od maja wracam do prowadzenia działalności gospodarczej.
Intuicja, czyli coś, co wypływa z działania prawej półkuli, dopominała się o zmianę sposobu działania. Idąc za nią czułam, jak sprzeciwiam się temu, co powinnam robić. Przecież z punktu widzenia logiki powinnam szukać pracy! Odpoczynek nie wchodzi w grę, jest kryzys na rynku! Nie zdążę nic znaleźć! Dobrze, że nie miałam zbyt wielu rozmów na ten temat ze znajomymi, ponieważ ich podejście zakorzenione w lewej półkuli jeszcze bardziej mnie stresowało.
Jednak to właśnie działania, wydawałoby się, sprzeczne z logiką przyniosły skutki. Odpoczęłam, jednocześnie zdobywając wiedzę (pozdrawiam organizatorów m.in. ConfrontJS, DevJS Summit, WDI 😉 ). Dałam organizmowi czas, by mógł się wyspać, odpocząć, jednocześnie zadbałam o to, by był w ruchu. Dzięki temu generował potrzebną mi serotoninę i inne neuroprzekaźniki. Medytacja pozwoliła mi zatrzymać się tu i teraz i zobaczyć, jak rzeczywiście wygląda ten krajobraz dookoła mnie. Oraz – co mogę zrobić dalej.
Intuicjo, dziękuję Ci!
Czas podsumowań
Choć moje emocje jeszcze niepokojąco buzują, gdy wracam myślami do początku marca, jestem w stanie zrobić pewne podsumowanie 18 miesięcy pracy:
- na pewno kradnę sobie z pracy Kanban jako metodologię pracy i rozpisywanie zadań – będzie mi to pomocne w zleceniach;
- będę dalej stosować postawę niewiedzy – jako programista mogę „tylko” szacunkowo określić ile coś mi zajmie (dzięki Ci, Uncle Bobie, za książkę „Mistrz czystego kodu. Kodeks postępowania profesjonalnych programistów„!);
- podjęłam decyzję o rozpoczęciu bootcampu, który ukończyłam i który podniósł moje kompetencje;
- nauczyłam się, jak podchodzić do zadań metodycznie, jak rozbijać je na mniejsze części i kiedy nie warto tego robić;
- nauczyłam się też, jak porcjować sobie pracę i odkładać pewne rzeczy na później – nie zrobiłam ani jednej nadgodziny i jestem z tego dumna;
- ostatnie tygodnie „konferencjonowania się” uporządkowały mi wiedzę z bootcampu i pozwoliły nakreślić kierunek dalszego programistycznego rozwoju;
- uśmiecham się na wspomnienia rozmów z tymi ze współpracowników, z którymi słaliśmy sobie na potęgę memy, gify i „heheszkowaliśmy”;
- biorę ze sobą też moją stanowczość w wyrażaniu własnego zdania, stawianie granic, nazywanie rzeczy po imieniu;
- cieszę się też, że w czasie, gdy chorowała i odchodziła bliska mi osoba, mogłam dla równowagi skupić się na pracy, którą po prostu dostawałam „pod nos”.
Podsumowanie zrobione. Najwyższy czas popatrzeć w przyszłość.
PS: Szykuję swój profil na Patronite, więc niedługo, jeśli podoba Wam się moje pisanie, będziecie mogli wesprzeć mnie drobnymi na kawkę lub dwie 😉
PS2: W ramach wychodzenia do ludzi wróciłam do fotografowania, a oto pierwsza galeria z wydarzenia, które „fociłam”: WarsawJS Meetup #102.