Moja droga do IT nie była zbyt wyboista, w przeciwieństwie do walki o pozostanie w branży. Doświadczenia te pozwalają mi dziś podpowiadać programistom – juniorom, co może przyspieszyć ich wejście do branży IT.
Ostatnio moja obecność w IT weszła na zupełnie nowy poziom. Zaczęłam dostawać od osób, które chcą zacząć przygodę z programowaniem lub są już na stanowiskach juniorskich pytania o to, co zrobić, by przebić się w branży. W związku z zapotrzebowaniem na odpowiedzi postanowiłam podsumować swoje około 3 letnie doświadczenie w tym wpisie i podzielić się wskazówkami, które mogą przynieść sukces.
Jest to dla mnie pewnego rodzaju powrót do przyszłości. Moje doświadczenia pokazują równie dziwne zakrzywienie czasoprzestrzeni, jak we wspomnianym filmie, które próbuję w jakiś sposób naprawić. Gdy zaczynałam pracę w IT, nie miałam problemu z jej znalezieniem. Teraz, mając nieporównywalnie większe doświadczenie, mam – o dziwo! – większe trudności. To sprawia, że mogę lepiej się wczuć w sytuację osób, które dopiero zaczynają pracę. Dzięki temu mogę też coś podpowiedzieć na ten „kryzysowy” czas.
Nauka, nauka i jeszcze raz nauka
Dziś zawaliłam test rekrutacyjny – stosunkowo prosty quiz z JavaScripta, Reacta i TypeScripta. Wynik: 8 dobrych odpowiedzi na 12 pytań. Lepiej niż poprzednio, ale jednak wciąż to nie jest szczyt moich marzeń.
Żeby rozpocząć swoją karierę jako programista potrzeba spędzić wiele godzin na kodowaniu. Możesz pisać strony czy aplikacje do portfolio, robić projekty dla krewnych i znajomych albo trzaskać darmowe i płatne kursy. Ważne jest jednak, by mieć perspektywę dwóch form nauki – do rekrutacji i do pracy.
Nauka „do rekrutacji” obejmuje wszelkiej maści zbiory pytań i odpowiedzi na najczęstsze pytania, które mogą paść w rekrutacji na dane stanowisko. Taki sposób testowania wiedzy wywołuje u mnie ciarki, niemniej jest jednym z bardziej rozpowszechnionym. Testy z „książkowej” wiedzy w formie quizu czy rozmowy technicznej mają nie tylko juniorzy – również na bardziej zaawansowane stanowiska programistyczne potrzebna jest twarda, nie zawsze używana w praktyce wiedza. Przykładowo: by dostać się do Facebooka czy Google trzeba dobrze znać algorytmy. Czy pracujący tam programiści zawsze korzystają z tej wiedzy? Zapewne nie, ale daje im ona odpowiedni mindset.
Taka wiedza pozwala odsiać część kandydatów, którzy nie opanowali biegle pewnych pojęć, przynajmniej w teorii. I rzeczywiście, widzę, że moja wiedza teoretyczna na ten moment może być niewystarczająca, by przejść dalej. Co stoi w opozycji do praktycznej wiedzy, zdobytej rozpoznaniem i bojem, czyli kodowaniem.
Wiedza „do pracy” to praktyczna wiedza, zdobyta w kolejnych projektach. Tutaj mój JS i React i TS są zdecydowanie lepsze – ponieważ wiem, jak napisać coś, co działa. A jeśli nie wiem, to wiem, gdzie tę wiedzę znaleźć. Mogę np. nie znać wszystkich funkcjonalności Vue, ale gdy w trakcie nauki nagle moja aplikacja zaczęła się sypać w pół godziny znalazłam rozwiązanie: wersja Vue z kursu już nie jest wspierana i potrzebna był nowy import i nowy szkielet kodu Vue. Działa? Działa.
Na razie skupiam się na zdobywaniu wiedzy praktycznej, która jest mi niezbędna w pracy freelancera. Jednocześnie mam świadomość, że jeśli chcę znaleźć pracę na etat to tę wiedzę „do rekrutacji” prędzej czy później będę musiała lepiej przyswoić.
Bootcamp nie zawsze jest pomocny
Na rynku jak grzyby po deszczu powstają kolejne oferty magicznie zmieniających życie bootcampów – intensywnych kursów programowania. O bootcampach niedługo popełnię dłuższy tekst, natomiast kwestia uczestnictwa w nich sprowadza się do pytania – co taki bootcamp ma Ci dać?
Jeśli wierzysz, że po bootcampie w magiczny sposób znajdziesz pracę to mogę Ci zagwarantować, że łatwo nie będzie – na rynku są już setki ludzi takich jak ty. Być może programy z gwarancją pracy (pt. „dostajesz pracę w rok albo oddajemy Ci pieniądze”) mogą dać większe szanse, ale nie jestem w stanie o tym powiedzieć nic konkretnego – nie uczestniczyłam w szkoleniu z takim pakietem. Wiem jednak, że w niektórych ofertach tę „gwarancję pracy” można dość łatwo stracić.
Sam bootcamp może przyspieszyć Twój rozwój, ale nie zastąpi pisania własnych projektów. Mi w bootcampie dużo pomogła obecność mentorów, z którymi mogłam rozmawiać o kodzie, specyfice pracy w IT czy możliwych ścieżkach rozwoju. To dało mi pewność siebie w dalszej nauce na własną rękę. Jednak nie każdy tego potrzebuje – cała bootcampowa wiedza jest gdzieś w sieci, często w darmowych źródłach. Jeśli więc bootcamp nie jest Ci do szczęścia potrzebny (czyt. nie masz problemu z zaplanowaniem samodzielnej nauki z głową i nie potrzebujesz mentora, by zyskać pewność siebie) to lepiej wydasz pieniądze kupując i przerabiając od czasu do czasu jakieś naprawdę dobre kursy np. na Udemy.
Atmosfera nieuchronnego sukcesu towarzysząca tego typu kursom wydaje mi się być generowana przez pojedyncze, przemawiające do wyobraźni success stories. To, że ktoś znalazł pracę od razu po zakończeniu bootcampu nie oznacza, że Twoja droga będzie podobna. Mając taką świadomość można lepiej rozważyć możliwe inwestycje w naukę.
Tym bardziej, że mierząc się w rekrutacjach z młodymi programistami po kierunkach technicznych nasz bootcamp wpisany w CV naprawdę nie wygląda tak imponująco, jak go malują. W przypadku zmiany branży nasze wcześniejsze doświadczenie nie w każdym projekcie gra na naszą korzyść – co też może znacząco opóźnić przebicie się do branży.
Strefa komfortowej nauki
Tu pojawia się moment, w którym powinnam zacząć opowiadać o porządkach na LinkedIn i Github, o pisaniu do rektuterów, komentowaniu wpisów i szeroko pojętym networkingu. Będzie jednak o czymś innym.
Jeśli chcesz wejść do IT, potrzebujesz mieć komfort nauki. Czasy, gdy do IT przychodzili ludzie z niewielką wiedzą programistyczną powoli odchodzą do lamusa. Za tym idzie konieczność opanowania sporego kawałka technologii. Komfort nauki z kolei daje zatrudnienie. Jeśli nie masz wystarczającego wsparcia lub poduszki finansowej, by uczyć się na cały etat i dotrwać do momentu znalezienia zatrudnienia – czasem lepiej jest wciąż trwać w swojej branży i uczyć się po godzinach.
Rok temu, gdy w wyniku kryzysu w IT straciłam zatrudnienie, moje doświadczenie juniorskie wciąż nie wystarczyło, by znaleźć nową pracę, a poduszka finansowa nie była zbyt duża. Wystarczyło to jednak, by zacząć działać jako freelancer, a w czasie gdy zleceń jest mniej – uczyć się. Nauka ta na początku nie przebiegała komfortowo. Poczucie paniki związane z pytaniem „jak dam sobie radę” utrudniało mi rozwój. Teraz, gdy mam więcej zleceń mam też większy komfort nauki.
Komfortowa nauka to taka nauka, z której czerpie się więcej, która sprawia więcej satysfakcji i do której nie trzeba się zmuszać każdego dnia. Brak takiego komfortu może prowadzić do pogorszenia stanu zdrowia psychicznego – szczególnie, gdy gwałtownie stawia się wszystko na jedną kartę i ta decyzja nie przynosi spodziewanych owoców.
Stworzyć własną przestrzeń
Mając na karku 700 wysłanych CV bez efektu w postaci stałej pracy zaczęłam kombinować, jak mogę zwiększyć szanse na jakikolwiek sukces: na pracę, która przynajmniej pozwoli mi opłacić ZUS. Stwierdziłam, że nauka połączona ze zleceniami da lepsze efekty niż dalsze kompulsywne wysyłanie CV.
W ten sposób zaczęłam tworzyć własną przestrzeń zawodową i własne możliwości. Zaczęłam chodzić na meetupy, wysyłać zgłoszenia prelekcji, potem przyszedł czas na przepisanie mojej strony firmowej, większą aktywność na LinkedIn i stworzenie anglojęzycznego bloga. W międzyczasie nawiązane kontakty zaczęły owocować ciekawymi projektami krótkoterminowymi.
Czy to jest miejsce, w którym chcę zawsze być? Nie wiem. Marzy mi się stabilizacja, więcej klepania kodu i mniej kontaktów biznesowych z ludźmi (klasyczny programista 😉 ). Jednocześnie obserwując sytuację wielu znajomych, którzy próbują się przebić widzę, że jestem w uprzywilejowanej pozycji. Mam zlecenia. Mam więc jakiś strumyczek pieniędzy płynący w moją stronę. Mam przestrzeń do nauki.
Czy cokolwiek dało mi gwarancję, że ten pomysł wypali? Nie! Miałam jednak przestrzeń, by zamiast wbijać się w schemat zacząć budować na tym, co lubię: pisaniu i dzieleniu się wiedzą. Przetestowałam ileś pomysłów i wreszcie coś zaskoczyło, zadziałało, dało efekt. Jeśli czujesz się na siłach, by odnaleźć się w taki sposób w życiowej dżungli – przedzierając się i tworząc swoją ścieżkę dzień po dniu – to też może być Twoja droga do IT.
Nie poddawaj się
Te wszystkie porady mogą tylko pomóc w przebiciu się. Niestety, sama boleśnie doświadczyłam tego, że nawet bootcamp, własne projekty, spora dawka innych kursów, udzielanie się na LinkedIn i inne działania nie zawsze przynoszą efekty, jakie chcielibyśmy zobaczyć – zdobycie wymarzonej pracy.
Czasem potrzebne są: intensywniejszy networking, szukanie ofert na stronach firm czy ogłaszanie się w social mediach. Czasem potrzebujesz poznać właściwą osobę. A czasem jedyne, czego potrzeba, to szczęście. Jeśli jednak czujesz, że IT to jest Twoje miejsce, to prawdopodobnie znajdziesz siły, by na tej drodze wytrwać i doczekać swojej szansy.
Odbijałam się już od różnych branż – dziennikarstwa, psychologii, szermierki. Na pewnym etapie walki o osadzenie się brakowało mi sił do dalszych działań. Teraz, gdy jestem w IT, jestem zdziwiona swoją wytrwałością. Wynika ona z tego, że czuję, że znalazłam to swoje miejsce i że chcę w nim być mimo różnych przeszkód. To dla mnie najlepsze paliwo na wszelakie kryzysy, te wewnętrzne i zewnętrzne.
Jeśli więc to rzeczywiście jest Twoje miejsce, to wierzę, że tu się znajdziesz.