WWOWWO na działalności

Pierwszy tydzień na JDG

Pierwszy tydzień na JDG

Choć oficjalnie na działalności jestem od pierwszego, to majówkowy wypoczynek sprawił, że pracę rozpoczęłam dopiero ósmego maja.

Mam już kilka drobiazgów „działalnościowych”: wyrobioną pieczątkę, kilka pierwszych faktur. Są również zlecenia – bez nich nie założyłabym działalności. Są i pierwsze refleksje.

Kiepski start

Kiedyś prowadziłam już działalność, jednak wtedy był to spory niewypał. Nie wiedziałam, co chcę robić. Jako wysoko wrażliwa osoba padłam ofiarą tego, że mogę robić dobrze wiele rzeczy – od szydełkowania i tworzenia koralikowej biżuterii zaczynając, poprzez prowadzenie terapii, treningów szermierczych, na copywritingu i kodowaniu kończąc. A! Zapomniałabym o tłumaczeniach! I lutowaniu kabli! I byciu asystentką stomatologiczną…

Z drugiej strony przy pierwszym podejściu do działalności bardzo brakowało mi pewności siebie. Nie potrafiłam wycenić zleceń, bałam się rozmów z potencjalnymi kontrahentami, planowanie pracy było dla mnie sporym wyzwaniem. Gdzieś w tle były jeszcze niedobory magnezu i innych ważnych składników o których nie wiedziałam, a które sprawiały, że mój organizm szybko osiągał stan paniki i nie mógł potem długo dojść do stanu równowagi.

Tamten czas był jednak bezcenny jeśli chodzi o technikalia. Nauczyłam się wtedy całego know how – do kiedy muszę oddać dokument do ZUS czy rozliczyć się z Urzędem Skarbowym, jak prowadzić księgowość, jakich spraw muszę dopilnować i jakie rzeczy przydają się w prowadzeniu działalności. Np. czasem przydaje się pieczątka i generalnie lepiej ją mieć 😉 Podobnie, jak np. konto na ZUS PUE.

W tamtym czasie również przez jakiś czas pracowałam w poradniach jako terapeuta i choć był to dla mnie cenny czas, zorientowałam się, że jako wysoko wrażliwa osoba nie jestem w stanie prowadzić terapii na cały etat. Zbyt mocno przejmuję się historiami klientów, a w domu odchorowuję je, nie mając już zbyt wiele sił i przestrzeni na swój rozwój albo na sensowny odpoczynek.

Podejście do etatu

W listopadzie 2021 r. rozpoczęłam kolejny etap zawodowego rozwoju, czyli pracę na etat. Przyznam, że to był interesujący czas, w którym frustracja nowicjusza mieszała się z intensywnym rozwojem programistycznym. To właśnie w trakcie pracy na etat zrobiłam Kodillowy Bootcamp Fullstack Developer, który przyspieszył znacząco moją naukę kodowania.

To właśnie będąc na etacie nauczyłam się planowania, kończenia pracy i zaczynania kolejnego dnia (czyli podziału dnia na czas pracy i czas bez pracy), asertywności i pilnowania siebie, by nie robić nadgodzin nawet, jeśli dane zadanie jest pilne. Zdobyłam też bezcenną wiedzę jak działać będąc „jednoosobowym zespołem developerskim”. Kto tak pracował, ten wie, jak wiele można się nauczyć będąc „człowiekiem od wszystkiego”!

Najcenniejsza jednak była nauka tego, że mogę mieć lepsze i gorsze dni, pracować na 120% i na 60%, a mimo wszystko ostatecznie dowozić w terminie. Przyjęłam, że mój perfekcjonizm każe mi pracować na 1000%, podczas gdy dobre wykonywanie obowiązków wiązało się z zaangażowaniem na 70-90%. Oraz przyjęciem, że mogę mieć gorsze dni i mimo wszystko, przy dobrym zaplanowaniu pracy, mogę być wciąż produktywna i pchać wózek z zadaniami do przodu.

Co ciekawe, bycie na etacie pozwoliło mi również z czasem zbudować poczucie kompetencji oraz umiejętność rozmowy z bardzo różnymi ludźmi. Nie mogłam uciekać w nieskończoność od wysyłania maili z zapytaniami, dogadywania się ze specjalistami SEO, umawiania się na spotkania. Dzięki temu przełamałam strach z pierwszego etapu działalności. Strach, który uniemożliwiał mi komunikację z kontrahentami zmienił się w asertywność, umiejętność stawiania granic, ciekawość.

Trzęsienie ziemi

Niestety, przyszło trzęsienie ziemi. Najpierw zmarła bliska mi osoba. Kilka dni później dostałam wypowiedzenie. Zlikwidowany został cały nasz zespół. Ot, zwolnienia spowodowane kryzysem.

Załamałam się. Załamałam się, ponieważ nagle zostałam wyrwana z pewnych torów. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy, praca na etat była dla mnie niezwykle ważnym zasobem. To tam zmagałam się ze swoimi lękami, w tym najważniejszym lękiem: „czy dam radę?”. To tam rosłam jako developer. To praca zapewniała mi płynność finansową.

Osobisty kryzys oraz kryzys na rynkach oznaczający spore trudności ze znalezieniem kolejnej pracy jako junior w programowaniu sprawiły, że zapadłam się w sobie.

Działalność stała się ostatnią deską ratunku przed zgłoszeniem się jako osoba bezrobotna.

Tuż po zwolnieniu nie wyobrażałam sobie wznowienia działalności. Potem, gdy nieśmiało zaczęły się pojawiać perspektywy pewnych zleceń, zaczęłam dopuszczać taką myśl. Jednak po załamaniu potrzebowałam pewne rzeczy poukładać sobie w głowie.

To był bardzo trudny czas, jednak to właśnie w tym czasie zbudowałam szkielet działań mających na celu zadbanie o siebie na co dzień: medytacja, ćwiczenia fizyczne, książki samopomocowe. Zaczęłam częściej wychodzić z domu, czego efektem jest wolontariat (na pozycji samozwańczego fotografa 😉 ) w WarsawJS. Intensywne połączenie nauki z pracą sprawiło, że nieco zaniedbałam siebie. Kiedy skończył się bootcamp i skończyła się praca, wróciłam do korzeni.

Wczoraj, przeglądając książkę o WWO przypomniałam sobie, jak bardzo ważne jest dla WWO zadbanie o siebie. Długo zaniedbywałam moją wrażliwość, pracując nad innymi kwestiami, które umożliwiały mi efektywną pracę na etacie. Ćwiczenia fizyczne i medytacja pozwalają mi wyciszyć przebodźcowany organizm, z kolei książki samopomocowe umożliwiają mi dalszą pracę nad tym, aby coraz lepiej funkcjonować w mniej-wrażliwym świecie.

Powrót na „swoje”

W dniu, w którym odwiesiłam działalność, chodziłam pół dnia jak struta. Byłam przerażona. Wiedziałam już, że mam umiejętności, które umożliwią mi pracę. Potrafiłam „przetrawić” wcześniejsze doświadczenia tak, aby móc z nich skorzystać teraz. A jednak byłam przerażona.

Dopadły mnie wyobrażenia o tym, jak może być. Konkretnie – czarne scenariusze. Na szczęście potrafiłam zaakceptować to, że mam mroczne myśli. Potrafiłam również pozwolić sobie na ostrożną ciekawość, jak to będzie.

Jak więc było w pierwszym tygodniu?

Nie obyło się bez zmagań, jednak pomogło dobre planowanie oraz elastyczność w wykonywaniu zadań.

Przepracowałam tyle samo godzin, co na etacie (odliczając przerwy na obiad 😉 ), skupiając się zarówno na działaniach, które przyniosą bezpośrednie pieniądze w tym miesiącu jak i działaniach, które zaprocentują w przyszłości.

Do stałego repertuaru dnia pracy dodałam pracę na bazie książki samopomocowej. Czy mam z tego jakiś dochód? Bezpośrednio – nie. Ale gdy popracuję nad sobą w ciągu dnia, spada mój poziom lęku i bez większych trudności zabieram się za inne zadania. Zatem – produktywność rośnie. Taki paradoks 😉

Tak więc zamykam pierwszy tydzień pracy na działalności. Jednym z ważnych postanowień jest poświęcenie czasu w tygodniu pracy na pisanie kolejnych wpisów. Dzięki pisaniu mogę „oczyścić” głowę z natłoku myśli i lepiej skupić się na innych działaniach. Postanowiłam też dzielić się tym, co piszę, ponieważ lubię dzielić się wiedzą i inspirować innych 😉 Przy okazji – we wpisie „I co ja robię tu? Wrażliwiec w świecie” piszę o tym, skąd wziął się pomysł na prowadzenie tego bloga.

Także… do następnego wpisu 😉

Udostępnij

O autorze

Wysoko wrażliwa web developer w mniej-wrażliwym świecie.