W social mediach jak bumerang wraca kwestia dyskryminacji kobiet w miejscu pracy. Powracają takie tematy jak mniejsze wynagrodzenie, urlop menstruacyjny czy macierzyński. Ostatnia dyskusja, którą obserwowałam, skłoniła mnie do podzielenia się własnymi refleksjami.
Nie będzie tu twardych danych. Będą impresje. Refleksje. Urwane nitki myśli, które czasem dopuszczam do siebie. Częściej staram się o tym nie myśleć, by to, czego doświadczam, nie złamało mojego ducha.
Urodzona „humanistka”
W podstawówce byłam matematyczną „wymiataczką”. W konkursach biłam kolegów na głowę. A jednak potem było bardziej humanistyczne gimnazjum, liceum… jak to się stało, skoro nie brakowało mi umiejętności charakterystycznych dla tzw. „umysłu ścisłego”?
Nie pochodzę z rodziny podcinającej skrzydła. Mówiącej wprost: „nie dasz rady skończyć studiów technicznych”. A jednak był jakiś klimat w dalszej rodzinie, w lokalnej społeczności, wśród większości nauczycieli, który nie sprzyjał mojemu ścisłemu rozwojowi. Ważniejsze było, żebym była grzeczna, nie nosiła za dużych kolczyków, bym – jak już odrobię lekcje – pomagała w domu…
Znów – mogłam się wykazać w innych dziedzinach. Będąc w gimnazjum zaplanowałam i zrobiłam remont swojego pokoju. Od zawsze lubiłam majsterkować. Jednak miałam wrażenie, że społeczne oczekiwanie jest inne. To była niewidzialna nić, która przez lata mnie krępowała.
Ta nić sprawiała, że nie było za bardzo przestrzeni bym pograła w piłkę nożną. Już samo jej oglądanie budziło pewne zdziwienie. Przez tę nić przez lata próbowałam się zmusić do noszenia spódnic (bez efektu). Ta nić nauczyła mnie dusić w sobie moje refleksje, emocje, przede wszystkim zaś – protesty. Najbardziej boli mnie, że do tej pory stawianie granic jest dla mnie ciężkim zadaniem.
Nie było żadnego bata, nie było wielkich awantur, nie było zbyt wielu umoralniających pogadanek – po prostu czułam, że nie wypada robić tych „nie dziewczyńskich” rzeczy. Bo tak. Sam klimat wystarczył, bym nakreśliła sobie inną ścieżkę życiową niż ta, do której ciągnęły mnie moje umiejętności czy mocne strony.
Urlopy menstruacyjne
Na studiach psychologicznych miałam okazję brać udział w fakultetach z tzw. gender studies. Czytając literaturę po raz kolejny mocno doświadczyłam tego, jak moja biologiczna płeć jest problemem, z którym nie mogę nic zrobić.
Chodziło o miesiączki. Bolesne miesiączki, w których leki przeciwbólowe pomagały tylko trochę. Pierwszy dzień moja koncentracja była na fatalnym poziomie i jedyne, o czym marzyłam, to zostać w łóżku. Wtedy jeszcze w Polsce nie mówiło się za bardzo o urlopach menstruacyjnych.
W ujęciu gender studies problem jest jednak szerszy – Sandra Bem w jednej ze swoich książek mówi o tym, iż system pracy jest dostosowany do męskiej fizjologii i męskiego wzorca funkcjonowania, w którym nie ma czegoś takiego jak menstruacja, ciąża, nacisk na wychowywanie dzieci czy zajmowanie się domem. Oczywiście, świadomość się zmieniła przez te 10 lat, które minęły od moich zajęć. Jednak wciąż daleko do zapewnienia mi poczucia, że moja biologia nie przekłada się na sytuację zawodową.
Dziś wciąż dałabym się pociąć, by urlop menstruacyjny, czy urlop w przypadku np. gorszego samopoczucia psychofizycznego był normą, a nie wyjątkiem. Żeby można było normalnie pójść na badania, a nie robić je chyłkiem, jak już jest się pod ścianą, byle pracodawca nie wiedział. Dałabym się pociąć za to, żeby jakakolwiek przerwa w pracy – czy to ze względu na ciążę, czy problemy zdrowotne, nie generowała aż takiego problemu w powrocie na rynek pracy.
I znów – klimat się zmienia. Coraz więcej mówi się o nierównościach zarówno w przypadku kobiet, jak i w przypadku mężczyzn. U mężczyzn ze względu na ten ogólny, niewidzialny „klimat” określający podział ról też trudno jest często np. wziąć urlop na opiekę nad dzieckiem bez straty dla życia zawodowego. Wciąż jednak mam wrażenie, że jest większe przyzwolenie na to, by to mężczyzna zajął się karierą. Wciąż mam poczucie, że mężczyzna po pracy ma więcej czasu na odpoczynek i rozwój. Ja mam iść do garów, prania, sprzątania. Dopiero, jak skończę swoją listę, mogę się zająć odpoczynkiem i rozwojem.
(Nie tylko) negocjowanie stawek
Na przestrzeni lat, gdy niewidzialna nić oczekiwań coraz bardziej kształtowała moje funkcjonowanie, nauczyłam się destrukcyjnego myślenia. Myślenia, które każe mi nie aplikować, gdy nie spełniam wymagań z oferty na 100%. Myślenia, które każe zaniżać stawkę, pracować ponad siły, widzieć głównie własne deficyty i po pracy urabiać się po łokcie, by mieć posprzątane.
To też myślenie, które sprawia, że dopóki ktoś nie nadepnie mi na odcisk to kilka razy się zastanowię, czy ujawnić opinię inną niż ta, którą przestawił mężczyzna w moim otoczeniu. Które każe siedzieć cicho i robić swoje, nawet jeśli widzę, że to, co robię nie ma sensu. W mojej głowie to mężczyzna zbyt często wie lepiej.
Moja ciężka praca doprowadziła mnie do momentu, gdy coraz częściej mówię „nie”, stawiam granice, mówię otwarcie gdy coś mi nie leży albo uważam, że coś się da zrobić lepiej. Uczę się słuchać swoich intuicji. Czuję jednak ten ciężar cichych wyrzutów sumienia, które gniotą mnie gdy robię coś inaczej niż „powinnam”. Inaczej niż mówią mi te ciche oczekiwania, które wsączały się tyle lat w moją głowę, duszę, w moje marzenia i sny.
Pisząc te słowa widzę jak wiele praktyk, sytuacji, komentarzy można określić jako dyskryminujące ze względu na moją biologiczną płeć. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że doświadczając pewnych sytuacji nie widzę innych.
We wspomnianej na wstępie dyskusji w jednym z komentarzy mężczyzna pisał o dostrzeżonych formach dyskryminacji wobec mężczyzn – np. mniejszym wsparciu w przypadku kryzysu czy nacisku na robienie kariery. O tym trudno mi jest się wypowiedzieć, ponieważ przed oczami mam swój ból i dostrzegam swoje doświadczenia. Są one wyraźniejsze i bardziej namacalne.
A jednak programistka
Gdy patrzę wstecz widzę, jak długą drogę przebyłam i jak wiele zrobiłam, by zerwać krępującą mnie nić. Z drugiej strony zastanawiam się, czemu musiałam pokonywać tę drogę? Czy nie mogło być inaczej?…
Jestem jednak tu i teraz. Programuję. Wyrwałam się z nie swojego świata, w którym widzieli mnie inni.
Zbudowanie tego nowego świata, nowego życia na gruzach jest niezwykle ciężkie. Wciąż myślę o spalonych mostach, zerwanych znajomościach, o sytuacjach, w których bez bezwzględnego odcięcia się od kogoś lub czegoś nie mogłabym pójść dalej. Nie żałuję, choć wyrwa wciąż jest duża, a zbudowanie nowego świata wymaga czasu.
Najbardziej mnie boli ogromny koszt zdrowotny poniesiony najpierw przy próbach przystosowania się do niewypowiedzianych oczekiwań, a potem w wyniku odcinania się od toksycznego świata zewnętrznego i uwewnętrznionego po latach internalizacji tych oczekiwań. Widzę, jak wielką cenę zapłaciłam i smuci mnie to.
Z drugiej jednak strony smak wolności sprawia, że znajduję w sobie siłę by budować nowe mosty, angażować się w nowe relacje, tworzyć nowe życie mimo, iż to stare daje o sobie znać. I choć ten niewidoczny ciężar jeszcze mi ciąży, to przynajmniej teraz, gdy jest już mniejszy, mogę jakoś z nim funkcjonować i pracować, by wciąż malał.