Są takie chwile, gdy wybitnie mi się nie chce. Gdy wszystko jest lepsze niż praca – rozwieszenie prania, sprzątanie, przeglądanie śmiesznych kotków. Nawet czyszczenie sanitariatów…
Ostatnio próbuję wypracować w miarę sensowny rytm pracy. Eksperymentuję z pracą po 8 h dziennie, z pracą więcej w jedne dni i mniej w inne. Ten drugi model ma swoje plusy – mam przestrzeń na załatwienie w ciągu tygodnia różnych spraw, jak np. naprawa maszyny do szycia. Ma jednak swoje minusy – chwilowy wzrost demotywacji.
Nie lubię poniedziałków
Pierwsze problemy z demotywacją zauważyłam, pracując na etacie. Powrót w poniedziałek do pracy wiązał się dla mnie z próbą znalezienia skutecznego sposobu na przetrwanie. Pechowo poniedziałek wypadał w drugiej części sprintu (czyli tygodniowego systemu planowania i wykonywania pracy), co sprawiało, że do zwykłego poniedziałkowego dołu dochodziła presja pt. „trzeba zdążyć z zadaniami przed końcem sprintu”.
Przejście na pracę w rytmie codziennego planowania zadań na dany dzień dało pewną ulgę – nie denerwowałam się już, że znowu nie wyrobię się ze sprintem, bo znowu wpadły jakieś zadania ad hoc. Wciąż jednak widziałam, że moja motywacja do działania jest… średnia.
Teraz, będąc na działalności, widzę, jak bardzo pomocny jest większy wpływ na planowanie działań i dostosowanie się do możliwości organizmu. Jak każdy miewam gorsze dni i wtedy są takie zadania, których wykonywanie jest męczarnią. Inne za to idą mi całkiem nieźle. Mając większą elastyczność w działaniu doświadczam mniej spadków motywacji i np. gorzej przespana noc czy inne losowe zdarzenia nie są już tak mocnym wyzwalaczem dla demotywacji.
Pogodowe zawirowania
Upał działa na mnie bardzo demotywująco. O dziwo, nie mam problemu z deszczowymi dniami. Gorzej, gdy przez nasz region przetaczają się kolejne fronty, ciśnienie skacze w różne strony, temperatura również, a ja próbuję przetrwać dzień.
Przypominają mi się wtedy „kołczingowe” bzdury o rządzeniu swoim ciałem poprzez odpowiednie nastawienie umysłu. Obawiam się, że w takich sytuacjach jedyne, co może mi dać jakiś rozpęd, to kawa i drzemka. Tak, czasem właśnie w takiej kolejności. 😉
Demotywacja łapała mnie często, gdy próbowałam zmusić organizm do działania na moich warunkach. On zazwyczaj grzecznie się słuchał, po to, by w momencie, gdy odpuszczałam, dołożyć do pieca i się odegrać. Czy można tak pracować? Można. Ale czy warto pchać się w przepychanki z ciałem?
Dla mnie takie przepychanki straciły sens jakiś czas temu, gdy poczułam, że traktuję siebie mniej wyrozumiale niż innych. Miałam sporo empatii dla obsługi w sklepie, lekarzy, kierowców autobusów, również dla rodziny i znajomych, słowem – wszelkich ludzi z którymi wchodziłam w interakcje. Jednocześnie dla siebie nie byłam tak miła i nie przyjmowałam, że mogę być zmęczona, mieć gorszy dzień, być zdołowana, mieć mniej energii… być człowiekiem.
Celowo użyłam słowa „poczułam”, a nie „zauważyłam”. Nazwanie problemu niewiele zmieniło w moim życiu. Dopiero gdy odczułam, że daję innym coś, czego zazwyczaj nie daję sobie, gdy odczułam ten brak, pojawiła się przestrzeń do zmiany. Oraz akceptacji tego, że ja też mogę mieć gorszy dzień.
W poszukiwaniu sensu
Od jakiegoś czasu demotywacja znów mnie łapie, gdy siadam do pracy. Najwyraźniej elastyczność i wyrozumiałość dla siebie to nie wszystko. Zastanawiając się, o co chodzi zauważyłam, że w obliczu kryzysu w branży IT straciłam poczucie, że moje działania mają sens.
Wysłane CV nauczyły mnie dużego dystansu do procesu rekrutacyjnego. Rekrutacje, w których brałam udział pokazały mi lepiej świat IT i tego, co chcę w nim robić i na jakich warunkach chciałabym pracować. Jednak przedłużające trudności w znalezieniu swojego miejsca i to, że pojawiły się zlecenia sprawiło, że postanowiłam skupić się na razie na lepszym określeniu, dokąd chcę iść.
Podoba mi się temat technicznego SEO, cybersecurity, a także samo programowanie. Jednak ostatnio trudno mi jest usiąść do tego ostatniego. Mam poczucie, jakby coś mnie blokowało przed zajęciem się tematem. Tak… dobrze się domyślacie. To moja demotywacja.
Czy to kwestia tego, że programowanie nie jest dla mnie? Nie sądzę. Samo kodowanie sprawia mi frajdę. Może więc to brak mentora czy dobrych źródeł do nauki? Też nie – mam wszystko, czego mi potrzeba. Co mnie więc zatrzymuje? Co sprawia, że jednak gdy mam usiąść do kodowania, to czuję się tak, jakbym stała pod zamkniętymi drzwiami, do których nie mam klucza?
Czy to właśnie te rekrutacje, które nie przyniosły zawodowej zmiany, zabrały mi sens? Może poczucie, że jest jeszcze wiele, zbyt wiele, do nauczenia się? A może po prostu potrzebuję podejść do pracy Web Developera jako do procesu, a nie czegoś, co po prostu się stanie i już?
Przyjaciółka Demotywacja
Stan braku motywacji nie jest przyjemny, ale czy to oznacza, że demotywacja jest zła sama w sobie? Może demotywacja nie świadczy o lenistwie czy niechęci, lecz o tym, że czegoś brakuje? Jest sygnałem, objawem, a nie wrogiem do zwalczenia?
Moja podróż w głąb siebie trwa. I im dłużej tak podróżuję, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu że większość tych rzeczy, z którymi kiedyś walczyłam, to są sygnały opowiadające o czymś innym… Walka o dyscyplinę była w rzeczywistości opowieścią o obrazie siebie. Walka o pracę zgodnie z moimi wyobrażeniami – historią o tym, jakie mam uwewnętrznione myślenie o pracy.
Czasem demotywacja jest zaś zwyczajnym znakiem przemęczenia. Niczym więcej.
Ostatnio właśnie doświadczyłam takiej demotywacji. W ramach eksperymentu pewnego dnia pocisnęłam z pracą. Trochę za dużo – dobiłam do 11 godzin. Ale… czegoś przy tej okazji się nauczyłam o sobie, o swoim rytmie, o sygnałach, które mówią: „jeszcze mam siłę” i takich, które informują, że będę musiała za dalsze działania zapłacić jakąś cenę.
Dlatego też nie zawsze warto trzymać się podejścia, które zakłada, że motywacja jest owocem pracy nad systematycznością, dobrym planowaniem czy poukładaniem priorytetów. Owszem, może być. Czasem jednak warto spojrzeć, czy przypadkiem brak motywacji nie jest opowieścią o czymś zupełnie innym.