Lipiec. Tradycyjnie, ze względu na pogodę (i wolne w szkole), jeden z najbardziej preferowanych miesięcy wakacyjnych. Chyba, że jest się wysoko wrażliwym człowiekiem…
Z jednej strony piszę za siebie. Dla mnie wyjazdy w tzw. wysokim sezonie to katorga. Z przyjemnością znoszę mniej pewną pogodę i wyjeżdżam na swoje „wakacje” w maju czy wrześniu. Byle ominąć te tłumy turystów. Byle uciec od hałasu knajpek i zapachu zużytego oleju. By móc rzeczywiście odpocząć.
Z drugiej jednak strony, znam wiele osób, które preferują wyjazdy poza sezonem i to tam, gdzie nie będzie trzeba przeciskać się czy stać w długiej kolejce do knajpki. Osób, które wykazują cechy WWO. Literatura, którą miałam okazję przeczytać o osobach wysoko wrażliwych również wspiera tezę, iż chęć uniknięcia przebodźcowania zmienia nawyki urlopowe osób wrażliwych – o ile mają one przestrzeń wyartykułować swoje urlopowe potrzeby.
Dziś więc podzielę się swoim przeżywaniem urlopu i tym, jak wracam po nim do „rzeczywistości”. Być może i Wy odnajdziecie się w tym opisie 😉
Jeszcze więcej ciszy
Ośrodek na obrzeżach miasta, najlepiej gdzieś w lesie, i to poza sezonem – to mój wymarzony zestaw na wakacje. Śpiew ptaków o poranku. Możliwość spacerów w ciszy. W łączności z przyrodą. Tak, żeby mój przeciążony układ nerwowy mógł doświadczyć nieco innych bodźców.
Po czasie intensywnej pracy zdecydowanie bardziej wolę ciszę. Ewentualne wyjazdy na jakieś wydarzenia, intensywne zwiedzanie czy imprezy są miłe, ale wymagają ode mnie innego rodzaju energii – takiego, który przed i po wydarzeniu wymaga naładowania moich wrażliwych akumulatorów.
Prawdopodobnie ma to związek z ilością bodźców i ich natężeniem. Nocleg w kwaterach na obrzeżu miejscowości wypoczynkowej poza sezonem grozi co najwyżej konfrontacją ze sfrustrowaną starszą panią która nie może włączyć w telewizji ulubionego show lub okazjonalnym dymem papierosowym z balkonu obok.
W trakcie sezonu, gdy większość osób wyjeżdża na wakacje, dla osoby wrażliwej przytłaczające bodźce są wszędzie. Od głośnych współlokatorów, poprzez użeranie się czy to na stołówce (kiedy ktoś stwierdzi, że zużyje wszystkie bułki by zrobić zapas kanapek na cały dzień) czy na plaży (gdy uzna, że cała plaża jest jego, może obstawić się 10 parawanami, palić fajki i śmiecić). Dalej są okazjonalne wyjścia do sklepu czy na miasto, wszechobecne kolejki, zapachy różnych potraw i olej, zużyty, śmierdzący olej jako ostatnia kropla przeginająca pałę goryczy. O głośnym puszczaniu muzyki, rozpychaniu się łokciami, śmieciach i jeżdżeniem samochodem gdzie się da (choć można pójść z buta) nie wspomnę.
Dla mnie jako WWO lepiej jest pojechać na spóźnione „wakacje” poza sezonem, niż narażać się na te „wątpliwe” przyjemności w imię ćwiczenia cierpliwości i budowania cnót. Życie już mnie wystarczająco ćwiczy i w cierpliwości, i w cnotach wszelakich. Urlop ma być dla mnie czasem, kiedy mój organizm odzyska równowagę po przebodźcowaniu w codzienności.
Dlatego też warto planować odpoczynek, o czym piszę więcej we wpisie „Urlop w ostatniej chwili„. Bez odpowiedniego planowania można przegapić moment, gdy bodźców jest za dużo i kiedy organizm mógłby bardzo skorzystać na odpoczynku.
Sen na pierwszym miejscu
Kiedyś, gdy odsypiałam w trakcie urlopu zmęczenie miałam ogromne poczucie winy. Po co w końcu wyjeżdżam na wakacje? Pozwiedzać, zadbać o kondycję fizyczną, czy może spać jak zabita? Dopiero po latach zaakceptowałam to, że mój organizm potrzebuje nieco więcej snu niż przeciętny. I że urlop jest dobrym miejscem, by dać mu w ten sposób się zresetować.
Jest więc sen nocny, poranna drzemka po śniadaniu i po kawie, a także popołudniowa – przed lub po obiedzie, jak wyjdzie. Gdy zaakceptowałam taki rytm zaczęłam efektywniej wykorzystywać czas między drzemkami. Po prostu miałam więcej siły, nawet na to, by wybrać się „na miasto”.
Osoby, które nie są wysoko wrażliwe, mogą nie rozumieć, jak to jest, że oni mają już / jeszcze energię, a nas „ścina”? Przecież właśnie przyjechaliśmy, czas zacząć wakacyjny szał – zwiedzanie / integrację! Zapewne to stało za moim poczuciem winy – czułam się deficytowa, nie mając w sobie tyle sił co inni. Jednak w pewnym momencie zadałam sobie pytanie, czy na pewno chcę podpierać się nosem przy każdej aktywności danego dnia, tylko po to, by sprostać nierealistycznym oczekiwaniom innych.
Podejrzewam, że każdy „Wrażliwiec” ma coś swojego. Potrzebę kawy wypitej w milczeniu o poranku, spaceru po plaży przed śniadaniem, poczytania książki. Warto sięgać po to, co nam służy, nawet jeśli nie spotyka się to ze zrozumieniem innych. W końcu odpoczywamy na urlopie, prawda? 🙂
Rozmowa o potrzebach
Tak, wiem. Mniej wrażliwi być może już by chcieli być gdzieś, zwiedzić wszystko, albo obejść wszystkie bary w okolicy… Jeszcze w dniu przyjazdu. A mi – WWO – czasem brakuje na to siły. Potrzebuję ogarnąć pokój, by nie potykać się o torby, wstępnie się rozpakować i sprawdzić, czy nie trzeba czegoś pilnie dokupić. Czasem, nie zawsze. 😉
Dlatego też ważne jest dla mnie porozmawianie o potrzebach pierwszego dnia, po przyjeździe. Wiem, że sporo osób wtedy już „nosi” i chętnie by wyszły na miasto. I jeśli ktoś jest WWO i jest pewien swoich potrzeb to pewnie przyjmie to bez mrugnięcia okiem i zatopi się w książkach.
We mnie bycie WWO i doświadczanie mojej odmienności wygenerowało bardzo silne poczucie, że coś mnie wiecznie omija. Często nie mam siły na spotkanie, wyjście na miasto, na jakąś dodatkową atrakcję tylko i wyłącznie dlatego, że doświadczyłam wcześniej tego dnia czy danego tygodnia zbyt wiele bodźców. Brak zrozumienia ze strony innych przez lata zostawił we mnie poczucie, że gdy moje siły zawodzą, to świadczy gorzej o mnie.
Dlatego też tak ważne jest dla mnie, by porozmawiać, na co mamy wszyscy siłę w dniu przyjazdu. By ogarnąć wspólnie chaos po podróży tak, abym mogła wrócić po ewentualnym wyjściu do w miarę uporządkowanej przestrzeni. Nawet najlepsza terapia nie zastąpi wspierających reakcji otoczenia. Czasem też wspólne „flaczkowanie”, czyli odzyskiwanie sił, pozwala WWO szybciej zaadaptować się do obecności w nowym miejscu i płynniej wejść w pobyt pełen atrakcji.
Wakacje i… po wakacjach
W trakcie podróży mam w sobie przekonanie, że magicznie przyjdą do mnie siły i rozpakuję się po powrocie raz – dwa. Potem jednak przychodzi rzeczywistość i okazuje się, że rozpakowanie się wcale nie jest takim łatwym procesem, szczególnie, gdy było się w trasie kierowcą.
Tym bardziej, że podróż to wiele bodźców. Różni ludzie na trasie, na przystankach – nie zawsze mili. Wszechobecne kolejki i spory, kto gdzie stał. Sporo bodźców wynikających ze zmiany otoczenia, zmiany pogody, a nawet zmiany ciśnienia. Spięcie organizmu, gdy współpasażerowie zachowują się głośno i dodatkowo obciążają układ nerwowy. Nawet przejażdżka samochodem, choć dość komfortowa, potrafi dać w kość – mój mózg albo męczy się jako kierowca, albo w obliczu niemożności czytania / szydełkowania / oglądania czegoś w drodze wyje ze znudzenia, że chciałby być już w domu.
Jeśli mogę dać sobie przed wyjazdem na wakacje komfortowy jeden dzień na spakowanie się i jeden dzień po powrocie na ogarnięcie się to to robię. Jeśli nie, próbuję zacząć pakowanie jak najwcześniej i próbuję rozplanować samo rozpakowanie na dłuższy czas – dwa, trzy a czasem i więcej dni. Dzień podróży jest raczej stracony i wymaga zadbania o dobrostan organizmu.
Powroty oznaczają również powrót do pracy. Zazwyczaj skrzynka mailowa pęka w szwach a ja nie wiem, za co się zabrać. Dlatego też bardzo dbam o to, by pierwsze dni po urlopie zaserwować sobie minimalne obciążenie i zadbać o zaplanowanie działań, które mam wykonać. Dzięki temu „wypuszczam” z głowy te wszystkie myśli o tym, co muszę zrobić, jednocześnie nawet nie próbuję zrobić tego wszystkiego w jeden dzień.
Zwinność przede wszystkim
Na koniec mam jedną, „złotą” radę na czas przed, w trakcie i po urlopu. Jest to „zwinność”, czyli umiejętność reagowania adekwatnie do obecnego stanu.
W trakcie planowania jesteśmy w stanie uwzględnić tylko część czynników. Nie jesteśmy w stanie spakować się idealnie – zazwyczaj coś nam umknie. Czasem też warunki zastane na miejscu zmuszają do zmiany planów. Wysoko wrażliwy układ nerwowy to „tylko” dodatkowa zmienna, która czasem potrafi być zupełnie nieodczuwalna, a czasem każe zmienić plany diametralnie.
Ponieważ jednak wrażliwość np. po bardziej męczącej podróży bardziej daje o sobie znać, warto mieć w sobie otwartość na zmiany planów, na tyle, na ile są one możliwe. Może nie da się na ostatnią chwilę przebukować biletu na późniejszą godzinę, ale można zaplanować odpoczynek po przyjeździe. Przyjęcie, że „tak mamy” będzie dla nas nieocenioną pomocą.