Dziennik pokładowyWWOWWO w IT

Eat. Sleep. Work. Code. Repeat.

Eat. Sleep. Work. Code. Repeat.

Ostatnie tygodnie spędzam bardzo monotonnie. Wybitnie monotonnie. Czasem trafi się jakieś spotkanie w weekend. Jednak główna linia działać pozostaje niezmienna…

Zwlekam się z łóżka. Zaczynam pracę, którą przeplatam posiłkami rozpisanymi przez dietetyk. Po pracy ogarniam trochę dom i siadam do kodowania. Czasem pół godziny, czasem trzy. Zależy od tego, ile mam do ogarnięcia.

Jest sezon letni, więc przynajmniej raz na dwa tygodnie trafi się przygoda z robieniem dżemów. Raz w tygodniu dochodzi większe sprzątanie i jedno – dwa prania. Błogosławię wszystkich bogów w każdym religijnym panteonie za wynalazek zwany zmywarką. Dzięki niemu przynajmniej nie muszę przekopywać się przez tony brudnych naczyń i garów.

Mam jeszcze inne obowiązkowe punkty tygodnia. Pieczenie chleba – bo sklepowe chleby na zakwasie również mają drożdże, których obecnie mi nie wolno jeść. Zakupy z listą od dietetyk – to tour po 2-3 sklepach gdzie kompletuję całość na przestrzeni tygodnia.

Czasem by jeszcze wypadało odpocząć, więc wieczorami od jakichś dwóch tygodni czytam. Przez ten czas wchłonęłam 5 lektur, przypominając sobie, jak to jest czytać coś co nie jest związane z kodem. Rękodzieło na razie leży odłogiem.

***

Poza padaniem na pyszczek każdego wieczoru oraz nierówną walką z upałami mam jednak sporo sytuacji humorystycznych. Przynajmniej wtedy, gdy uda się je ogarnąć.

Pierwsza z nich to kalkulowanie, kiedy wyniesienie śmieci będzie optymalne. Wzór uwzględnia tempo psucia się np. resztek mięsnych, zapełnianie się pojemników w śmietniku na dole oraz moje przewlekłe zmęczenie, które sprawia, że do pewnego poziomu zapachu jestem w stanie negocjować ze sobą.

Są też sytuacje z cyklu: „zapomniałam”. Nastawiam pranie / kończę gotowanie i siadam do programowania. Potem zazwyczaj zapominam o praniu i / lub stygnącej potrawie. Gdy już wydaje mi się, że mogłabym pójść spać, w ostatniej chwili wchodzi, całe na biało, pranie do rozwieszenia. Albo jedzenie do schowania do lodówki. Zazwyczaj jest do wykonania dodatkowy krok w algorytmie – zdjęcie suchego prania z suszarki albo nastawienie zmywarki. I tak celując w pójście spać o 23 do łóżka docieram średnio godzinę później.

Podchodzę do takich sytuacji z humorem. Jeszcze nie jestem na etapie zapisywania informacji o praniu pod postacią alarmu, który by mi przypomniał o tym, że już czas je rozwiesić, choć niektóre leki mam już rozpisane. Bo jeden jest po posiłku, drugi po umyciu zębów wieczorem, a taką jedną tabletkę to muszę wziąć o 17, by nie kolidowała z innymi. Może czas wpisywać również pranie?

Ale lepiej w komórce czy w kalendarzu Google?…

Mimo wszystko życie domowe toczy się dalej, choć nie zawsze o typowych porach.

***

Weekendy mają punkty nienaruszalne i naruszalne. Nienaruszalne są wyścigi F1 i sprzątanie, ze względu na alergię na roztocza kurzu. Naruszalne są inne rzeczy, które da się upchnąć kiedy indziej, np. w poniedziałkowy wieczór. Czasem coś pocisnę z kodowaniem, a czasem oprotestowuję wszystko i odpoczywam.

Co ciekawe, wciąż pojawia się w mojej głowie poczucie winy, że „powinnam” siedzieć i kodować. Jako psycholog mniej więcej wiem, jak sobie radzić z tematem. Ustawiam sobie więc cele, które chcę osiągnąć w przeciągu tygodnia; ćwiczę planowanie; ćwiczę mówienie sobie „stop”, by nauka nie sprawiała, że np. jem za późno obiad. Konfrontuję swoje schematy myślowe w rozmowach z programistami.

Może nie zawsze presja, którą sobie sama dozuję, robi się mniejsza. Widzę jednak, że z czasem zaczynam podchodzić do nauki nieco bardziej na luzie.

***

Najtrudniej jest w tej sytuacji wykroić odpoczynek. Czasem to oglądanie jednym okiem filmu podczas pichcenia, innym razem polegiwanie z książką, jeszcze innym trochę malowania albo decoupage’u.

Na pierwszym etapie mojego kodowania zauważyłam, że pęd do wiedzy wyparł całkowicie odpoczynek. Przez dwa tygodnie takiej orki sporo zrobiłam, lecz ostatecznie zmęczenie wzięło górę. Teraz więc monitoruję, kiedy to mój „pęd do wiedzy” przeważa nad zdrowym rozsądkiem i wyłączam wcześniej komputer.

Jest to jednak owoc tego, że zmieniłam branżę i aby poczuć się choć trochę pewniej potrzebuję jeszcze sporo nadgonić. W ciągu dnia więc pracuję, a po godzinach nadrabiam.

Zmęczenie to jedna z trudnych do udźwignięcia konsekwencji przebranżowienia. Z drugiej jednak strony ilość zajęć pozwala mi nauczyć się, jak nadawać zadaniom priorytety, z czego mogę zrezygnować a co jest na tyle ważne że zostaje mimo wszystko. Uczę się, ile potrzebuję odpoczynku, kiedy mogę pocisnąć z kodowaniem a kiedy lepiej więcej odpocząć.

Moja wysoko wrażliwa głowa ma cel, któremu podporządkowuje działania i odpuszcza skupianie się na nadmiernym myśleniu (chyba, że właśnie kombinuję, jak napisać kawałek tego cholernego JavaScripta).

***

Tak więc po raz kolejny zmieniając branżę doświadczam tego, że to praca na co najmniej półtora etatu. Inni, którzy siedzą dłużej, mogą pozwolić sobie na zajęcie się innymi sprawami po godzinach pracy. Mi zostaje „nadrabianie zaległości”. To z kolei wymaga lepszego zarządzania czasem oraz pracy z frustracją, gdy coś nie idzie tak szybko jak bym chciała. Uczę się wyrozumiałości dla siebie i doceniania tego, że każdego dnia czegoś się uczę.

Moja głowa w tym wszystkim wreszcie czuje się dokarmiona wyzwaniami. Zatem – było warto. Zresztą plusów zmiany jest więcej niż minusów. Wynagrodzenie juniora może wydawać się niskie, jednak gdy się je porówna z państwowym ok. 1500 netto za 3/5 etatu + wyszarpywane przerwy na jedzenie i siku + upierdliwe dojazdy poza Warszawę + zjazdy na studiach na których jako zwolennik podejścia skoncentrowanego na rozwiązaniach czułam się jak kosmita… Cóż. Jest przynajmniej troszkę lepiej, choć wciąż nie jest stabilnie.

Kończę ten wpis w poniedziałkowy wieczór, czas więc skończyć jeszcze co nieco do pracy, a potem paść na pyszczek. Jutro od rana znów to samo. Eat (jedzenie). Sleep (sen). Work (praca). Code (kodowanie). I repeat (powtórka) kolejnego dnia…

A o tym, jak to się stało, że znalazłam się w IT, pisałam we wpisie „Hello World!” 🙂

Udostępnij

O autorze

Wysoko wrażliwa web developer w mniej-wrażliwym świecie.