Facebook, Messenger, Instagram, LinkedIn… Maile. Portale informacyjne. Bodźce. Wszędzie bodźce. Za dużo. Zbyt często. Przyszedł więc czas na detoks.
Z Facebooka wypisywałam się już kilka razy. Z Instagrama również. Tym razem postawiłam „tylko” na usunięcie aplikacji z komórki – staram się budować tzw. markę osobistą, więc w social mediach w jakimś stopniu potrzebuję być obecna. Jednak nie muszę kompulsywnie zaglądać sprawdzając, czy ktoś odpisał, polubił wpis…
Za każdym razem po czasie mniejszej aktywności w social mediach wracałam ze świeższą głową. Z nieco innym spojrzeniem na rzeczywistość. Tego też szukam teraz, robiąc sobie czasowy detoks.
Inne światy
W social mediach raczej publikujemy informacje o swoich sukcesach i tym, czym chcemy się pochwalić. O rzeczach, których inni mogą nam zazdrościć. Algorytm z kolei podbija wpisy, które angażują społeczność. Zazwyczaj te najbardziej popularne, czasem kontrowersyjne. Dość powiedzieć, że algorytm nie tylko tworzy bańki informacyjne, lecz także zamyka nas w hermetycznym świecie wyobrażeń o rzeczywistości innych. Za tym zaś idzie zmiana w postrzeganiu rzeczywistości własnej.
Facebooka praktycznie nie przeglądam, więc to medium obecnie nie dało mi w kość. Z kolei Instagram podsyła mi piękne rękodzielnicze filmiki o rzeczach, na które nie mam czasu, a LinkedIn coraz więcej postów o sukcesach innych – odbytych szkoleniach, znalezionej pracy, awansie.
Niby to drobiazg, mogłabym sama na całego dołączyć do tego wyścigu zbrojeń w chwaleniu się. Moje ostatnie prace scrapbookingowe są całkiem niezłe. Może to, co szyję na maszynie, nie wygląda aż tak dobrze, ale jest ukłonem w stronę działań eko – ostatnio uszyłam ze starej firanki woreczki na warzywno-owocowe zakupy. Publikuję na blogu, robię kursy, dopinam projekty stron WWW, którymi mogłabym się pochwalić i którymi, gdy przyjdzie czas, będę się chwalić.
Mam jednak kilka słabych punktów, w które treści social media bardzo mocno uderzają. To moje trudności, słabsze strony, pewne deficyty, które jeszcze bardziej objawiają się w słabsze dni. Wtedy combo jakie serwuje algorytm zamiast inspirować czy informować, napędza rozwój negatywnego myślenia.
Uderzenia w czułe punkty
Po pierwsze – nie pracuję na etat. Freelancing ma swoje plusy, ale brakuje mi tego, by gdzieś w rekrutacji wreszcie się przebić przez barierę milczenia (nawet po zrobieniu zadania rekrutacyjnego…) i zdawkowych feedbacków pt. „szukamy kogoś z większym doświadczeniem”. Ponad 500 aplikacji i ostatecznie 5 procesów rekrutacyjnych. Teraz widzę, że coś drgnęło na rynku i zaczynają nieśmiało pojawiać się pewne propozycje, lecz „porażek” jest więcej niż „sukcesów”, choć do sukcesu wystarczy jedno „tak”, w przyjaznej firmie. Można się zniechęcić.
Po drugie – życiowe wyzwania sprawiają, że czasem trudno jest mi spiąć wszystko – pracę, ogarnianie domu, odpoczynek… Mimo najszczerszych chęci czasem cierpi na tym odpoczynek. Wtedy też sięgam po jego najprostszą i najbardziej odmóżdżąjącą formę. Tak, dobrze się domyślacie – to scrollowanie w social mediach. Dostarczam sobie dzienną porcję śmiesznych papużek i kotków, które niewiele wnoszą, poza chwilowym wyrzutem serotoniny, po którym trzeba sięgać po papużki i kotki częściej…
Po trzecie, im więcej widzę sukcesów innych, tym bardziej czuję, że to, co robię, jest niewystarczające. Social media są tak skonstruowane, by ułatwić porównywanie się i dołączenie na całego do wyścigu, w którym celem są większe zasięgi, by być gdzieś wyżej w feedzie (i napędzić koncernom zaangażowanych użytkowników, których można „spieniężyć”). To sprawia, że łatwiej mi przychodzi kwestionowanie moich osiągnięć, które wydają się w obliczu sukcesów innych niczym.
Social media potrafią mieć w sobie moc destrukcyjną, a wysoko wrażliwa osoba łatwo może ją poznać. Szczególnie, gdy straci czujność i pozwoli umysłowi zanurzyć się za bardzo w nurcie kolejnych wiadomości, a myślom – na tworzenie wersji rzeczywistości, w której feed powoli staje się prawdą objawioną. Stąd już jeden krok do porównywania się. A to napędza z kolei ten sposób myślenia, który coraz bardziej, niepostrzeżenie, ściąga coraz bardziej w dół.
Wrażliwiec w sieci
Zazwyczaj wysoko wrażliwa osoba uczy się, że musi się dopasować do społeczeństwa. To jest na tyle silne, że nawet, jeśli wiem, że coś mi nie służy, potrafię robić coś na siłę, byle „nadążyć”. Byle móc powiedzieć o sobie, że robię coś tak, jak inni – nawet jeśli ta „norma” jest bardzo niedookreślona i zależna od okoliczności, których nie znam.
Bycie w social media to jedna z tych rzeczy, w której czuję oddech oczekiwań społeczeństwa. Lepiej mi się żyje bez social mediów. Ale… Ale jak jest działalność, jak jest blog, no to social media są dość niesprawiedliwą ze względu na algorytm, ale jednak jakąś tubą do nagłośnienia swoich działań. Szukanie pracy to również „networking” na LinkedIn, który jednak zbyt często przychodzi mi z trudem.
Wchodzę więc w social media, czując, że moja wysoko wrażliwa osoba tonie w nich jak w ruchomych piaskach. Wyglądają niepozornie, a wciągają bez końca… Można albo walczyć, albo się poddać – i nie zapadać się dalej.
Nie zmienię algorytmów. Nie zmienię ludzkiego przekonania, że udzielanie się w social media świadczy o profesjonalizmie czy zaangażowaniu. Nie zmienię świata, który uważa, że żeby znaleźć pracę juniora trzeba udzielać się pod wpisami rekruterów… którzy potem i tak rzadko kiedy odpisują na wiadomości prywatne 😉 Nie jestem w stanie również zmienić mojego myślenia na tyle, by jutro social media już nie powodowały we mnie samonapędzającego się doła.
Mogę przestać walczyć. Ponoć gdy człowiek będąc w ruchomych piaskach przestaje walczyć, ma szansę zmienić napięcia w tej pułapce i z niej wyjść. Liczę na to, że zatrzymanie zalewu postami przyniesie ulgę mojej głowie.
Zaufać procesowi
Tak, jest we mnie wiele niepewności. Jest spore rozgoryczenie. Jest poczucie walenia głową w mur. Dlatego rzuciłam się w obecność w social media – chciałam jakoś ten mur rozbić. Kilka miesięcy większej aktywności pokazało, że nie było to zbyt skuteczne. Emocjonalne koszty są zbyt duże.
Podobne emocje odczuwałam oglądając mecz Igi Świątek z Belindą Bencic w tegorocznym Wimbledonie. Walka obu pań była bardzo wyrównana, acz Świątek bardzo często miała pod górkę. Niewiele brakowało, a przegrałaby w drugim secie cały mecz.
Iga zrobiła coś, co i ja próbuję zrobić. Skupiła się na robieniu tego, co ma zrobić, najlepiej jak potrafi. Czy było nerwowo? Tak. Czy były górki i dołki? A jakże. A jednak wygrała. Choć ja większość meczu miałam wrażenie, że zostanie zmieciona, że ledwo się trzyma, że tak niewiele brakuje by coś domknąć i nie idzie. Bencic naprawdę dominowała przez znaczącą część meczu. Zwycięstwo Igi wcale nie było dla mnie tak oczywiste…
Chcę wierzyć, że ten czas niemocy i walenia głową w mur jest też po coś. Jeszcze nie widzę całego obrazu, jeszcze trwa mój mecz, więc jestem zmęczona i zniechęcona. Dlatego też nieco zmieniam taktykę, ale nie rezygnuję z walki.
***
Pamiętam, jak kiedyś ktoś oskarżycielsko rzucił w moją stronę, że jeśli chcę żyć wśród ludzi to muszę się dostosować. Wtedy chodziło o dołączenie do grupy naszych studiów na Facebooku. Wtedy z trudem, ale jednak dostosowałam się. Tamten epizod obecności w social media skończył się spadkiem samooceny na dłuższy czas.
Dziś jestem mądrzejsza o swoje doświadczenie dostosowywania się. Widzę, kiedy czas się wycofać, choć „mądre głowy”, zapewne o innych własnościach układu nerwowego, uważają mnie za niedostosowanego do życia w XXI wieku, wycofanego społecznie człowieka.
Post Scriptum. Dodatkowy detoks od bycia na bieżąco
Jako przebodźcowana WWO kiepsko znoszę kampanię przedwyborczą. Intelektualnie wiem, jak tworzy się program, zaangażowanie, jak gra się na emocjach. Moje ciało jednak źle znosi codzienną papkę zła, hejtu i czarnych scenariuszy wylewającą się z mediów.
Chęć oddzielenia się i od tego zalewu informacji sprawia, że pojawia się we mnie refleksja o ludzkiej naturze. Czy to ja jestem kimś ułomnym, uciekając od przebodźcowania? A może jednak to świat poszedł w taką stronę, że ta zwykła, codzienna, często bezrefleksyjna obecność w sieci staje się szkodliwa na różnych poziomach?
Ostatnio pojawiają się badania pokazujące, że wszechobecne przebodźcowanie coraz bardziej wpływa na aktywowanie się niektórych zaburzeń – np. ADHD. Jest również sporo badań mówiących o negatywnym wpływie social mediów na samoocenę. Może więc to, że znakomita większość ludzi mniej-wrażliwych jest w stanie się dostosować wcale nie świadczy o tym, że jest to kierunek dobry i warty dalszego podróżowania?
Rozstrzygnięcie tego dylematu zostawiam Wam, drodzy Czytelnicy.